Szukaj
Close this search box.
  • Polski
  • Українська

Poznajcie bliżej legendarnego skrzypka, którego posądzano o konszachty z diabłem. Wcielił się w niego znany David Garrett. Czy będzie to iście pasjonująca historia?

 
 

PAGANINI: UCZEŃ DIABŁA (2013)
 (Paganini: The Devil's Violinist)
 
Gatunek: biograficzny, dramat, musical
Reżyseria: Bernard Rose
Scenariusz: Bernard Rose
Produkcja: Niemcy, Włochy
Czas trwania: 2 godz. 2 min.
 
„Zagraj osła!”
 
– „Zagraj osła!” Oto, jak publiczność powitała Paganiniego, kiedy zdecydował się wyjść na scenę. Kompletnie niezrozumiany i wyśmiany budzi się następnego dnia z kochanką u boku, kiedy właściciel hotelu domaga się od niego pieniędzy za nocleg. Pojawia się ktoś jeszcze – tajemniczy jegomość w cylindrze, Urbani, który proponuje mu dozgonne oddanie w zamian za duszę. Niccolò Paganini zgadza się bez namysłu. Tak właśnie rozpoczyna się film Bernarda Rose’a. 
 
Dalej podążymy ścieżką sukcesu skrzypka, zobaczymy, jak główny bohater tańczy tak, jak Urbani mu zagra. Aż znajdziemy się w Londynie, gdzie Paganini pozna młodziutką Charlotte, pierwszą dziewczynę, w której się zakocha. Mistrz uzna to jednak za zagrożenie dla jego kariery i zrobi wszystko, by wybić miłość skrzypkowi z głowy.
 
Rose rysuje Paganiniego jako podopiecznego samego diabła. Wydaje się to całkiem uzasadnione i zapewne pozwoliłoby również na opowiedzenie pasjonującej historii, gdyby nie pewne mankamenty – a tych niestety jest sporo. Filmowy Paganini, w którego wcielił się światowej sławy skrzypek niemiecko-afrykańskiego pochodzenia – David Garrett – nie jest do końca przekonujący. Wina stoi zarówno po stronie samego aktora, jak również reżysera. W tym filmie widzimy Paganiniego, słyszymy Paganiniego, ale najzwyczajniej w świecie go nie czujemy. Tajemnica, obłęd, pasja – to co nieodłącznie kojarzone jest z postacią wybitnego wirtuoza tutaj oddane jest zaledwie w warstwie materialnej. W sensie – dowiadujemy się, że Paganini lubi grać w karty, ma ambicje, rejestrujemy, że rzeczywiście gra inaczej niż przeciętny skrzypek, a przez jego łóżko przewijają się różne kobiety, ale na tym się kończy. To fakty, które dostajemy podane na tacy i albo decydujemy się w nie uwierzyć, albo niestety, nie kupujemy tego. Również wizualnie nie jest dobrze, Garrett nie jest intrygujący, a już tym bardziej demoniczny. Ekstrawagancki płaszcz, długie włosy i ciemne okulary – które sprawiają, że przed oczami staje nam Gary Oldman z „Drakuli” – to niestety za mało. David Garrett jest po prostu sobą, gra świetnie na skrzypcach, ale niestety nie jest Paganinim. Brak w tym polotu, zatracenia, głębi. Tragedii. Niestety jego zdolności aktorskie są słabe.
 
Jak już wspominałam, wina nie leży tylko po stronie odtwórcy głównej roli. Atmosfery nie buduje również montaż i ruch kamery, a to one miały szanse sprawić cud. Oddanie takiej osobowości, jaką miał Paganini, wymaga czegoś więcej niż spokojnych, przewidywalnych ujęć. Słowem – ktoś bardzo bał się zaszaleć, by oddać szaleństwo… 
 
Reszta obsady radzi sobie całkiem dobrze. Jared Harris w roli Urbaniego jest przekonujący – zimny, przebiegły, gotowy na wszystko, by osiągnąć swój cel. Andrea Deck, która wciela się w Charlotte, jest najlepiej odegraną postacią – delikatna, piękna, niewinna, silna, a jednocześnie naiwna, potrafi wzbudzić emocje. Całkiem dobrze jest również zarysowana postać Ethel Langham, przebiegłej dziennikarki. Z kolei państwo Watsonowie, którzy zajmują całkiem sporo miejsca w filmie, są boleśnie bezbarwni. 
 
No dobrze, teraz pora na pozytywy. Film świetnie pokazuje mechanizm budowania mitu, legendy wokół utalentowanej osoby. Dziś powiemy, że to marketing i show biznes. Dwa stulecia wcześniej konflikt pomiędzy kreowaniem wizerunku gwiazdy a autentycznością jednostki utalentowanej wyglądał tak samo, jak dzisiaj. Równie brutalne są też media (reprezentowane wówczas tylko przez prasę) i publiczność, które potrafią zniszczyć człowieka, jeżeli ten nie wie, w jaki sposób z nimi postępować (a wie to ktoś inny). Pod tym względem obraz Rose’a jest więcej niż przekonujący, choć momentami sprawi, ze uśmiechniemy się pod nosem, widząc podobieństwa pomiędzy koncertami mającymi miejsce w wieku XIX a tymi współczesnymi. Smaku całości dodaje scenografia i kostiumy – tym na szczęście nic zarzucić nie można. 
 
Mocną strona filmu jest również muzyka. Aranżacje, nad którymi pracował David Garrett, stanowią bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową. Świetny jest duet Paganiniego i Charlotte, jak również popis w tawernie. Wszystkie kompozycje odnajdziemy na wydanym przez Davida Garretta albumie „Garrett vs Paganini”. 
Zapytacie: czy warto w ogóle sięgać po ten film? Warto, choć będzie to po trosze na zasadzie „jak się nie ma to, co się lubi, lubi się to, co się ma”… Kiedy przymknie się na to i owo oko, jak również pogodzi z faktem, że inaczej nie będzie – film staje się przyjemny i sprawi przynajmniej, że będziecie ciekawi końca. Co prawda później można się bulwersować nad wykonaniem samego końca, ale… Podsumowując – nie poczujemy Paganiniego, ale go usłyszymy. To już coś. 
 
Ocena: 5/10
 
 
 
 
0 0 votes
Oceń artykuł
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze