Szukaj
Close this search box.
  • Polski
  • Українська
 
Tym razem coś lekkiego i z przymrużeniem oka. Niepoprawni romantycy młodzi duchem z pewnością docenią ten film, natomiast bardziej wrażliwi na cukier niech zagryzą zęby i też spróbują.
 
 
GROUPIES NIE ZOSTAJĄ NA ŚNIADANIE (2010)
 
 
(Groupies bleiben nicht zum Frühstück)
 
Gatunek: komedia, romans
Reżyseria: Marc Rothemund
Scenariusz: Kristina Magdalena Henn, Lea Schmidbauer
Produkcja: Niemcy
Czas trwania: 1 godz. 40 min.
 
 
 
 
 
„Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą”
 
Groupies nie zostają na śniadanie powstał w czasie, kiedy królowały takie produkcje jak Hannah Montana czy Camp Rock. Rzeczywiście, tutaj wpadamy w podobne klimaty, choć film w żadnym wypadku nie można posądzić o okropne naśladownictwo.
 
Szesnastoletnia Lila (Anna Fischer) wraca do Berlina po roku spędzonym na wymianie w Stanach Zjednoczonych. W domu czekają ją pewne zmiany – owdowiała matka (Inka Friedrich) znalazła sobie nowego partnera (Ben Braun), który jest młodszy od niej, natomiast siostra (Amber Bongard) zdążyła wytapetować swój pokój plakatami ulubionego zespołu, na którego punkcie ma niezłego hopla (na punkcie wokalisty, uściślijmy). Przyjaciel Lili, mieszkający naprzeciw niej Gustav (Josef Mattes), jest zapalonym ogrodnikiem, gustującym w mięsożernych roślinach. Właśnie z jego powodu Lila wpada na pomysł wykradzenia z ogrodu botanicznego rzadkiej rośliny, którą obiecała przywieźć mu ze Stanów. Na miejsce zbrodni podwozi Lilę przyjaciółka Nike (Nina Gummich) o dość specyficznym poczuciu humoru i stylu obierania się. Tymczasem w ogrodzie botanicznym kręcona jest reklamówka z udziałem członków zespołu Berlin Mitte. Przeznaczenie chciało, by Lila kradła roślinkę akurat w szklarni, w której wokalista Chris (Kostja Ullmann) przysiadł na ławce – on bierze ją za wścibską fankę, ona go za wariata, jednak kiedy próbuje mu wcisnąć bajeczkę o tym, co właściwie robiła, zaczyna między nimi iskrzyć. Lila na początku nie wie, z kim ma do czynienia, co oczywiście bardzo odpowiada Chrisowi. Jednak zabawa w chowanego nie może trwać wiecznie i Lila niebawem poczuje na własnej skórze wszystkie uroki romansowania z gwiazdą.  Zadajmy kluczowe pytanie: czy ich miłość przetrwa? 
 
Fabuła jest nieskomplikowana i opiera się na dość naiwnej historii, więc na początku można przyłapać się na zadawaniu sobie w myślach pytania z cyklu „Co ja właściwie patrzę?”. Jednak gdzieś w jednej trzecie filmu zapominamy, że takie coś w ogóle przeszło nam przez głowę i śledzimy losy głównych bohaterów – może nie z wypiekami na twarzy – ale na pewno z ciekawością. Dlaczego? Bo Groupies nie zostają na śniadanie jest bardzo sympatycznym filmem, który – mimo że opowiada znaną i lubianą historię – czyni to w bardzo urokliwy sposób. Postaci są wyraziste, ale nie przerysowane. Lila, choć wyszczekana i zachowująca się momentami jak typowa nastolatka, ma jednocześnie głowę na karku. Anna Fischer spisała się w tej roli bardzo dobrze, pozostając do końca naturalną. Z kolei Kostja Ullmann dodał postaci Chrisa autentyczności. Postaci drugoplanowe wpadają może jeszcze bardziej w utarte schematy – tolerancyjnej matki, dobrego ojczyma, szalonej przyjaciółki, młodszej siostry czy nadopiekuńczego menagera, jednak ta umowność jest do przełknięcia. 
 
Film zaopatrzony jest również w dawkę humoru, który nie jest nachalny, ale sprawi, że tu i ówdzie się uśmiechniemy. Marc Rothemund zadbał o szczegóły, dlatego też odnajdujemy takie smaczki jak sympatycznego ochroniarza Chrisa, który nazywa się Helmut, choć jego wygląd każe nam przypuszczać, że jest pochodzenia tureckiego. Świetna jest również scena, w której Chris budzi się w pokoju młodszej siostry Lily lub zabiera Lilę na rejs statkiem. Nie da się jednak pominąć faktu, że w paru momentach filmu logika bierze sobie urlop… (raczej wątpię, by z ogrodu botanicznego w Berlinie można wynieść rzadkie okazy roślin, zbywając tylko ochroniarza).
 
Niektóre źródła podają, że film został inspirowany sukcesem takich zespołów jak Tokio Hotel czy Kings of Leon. Rzeczywiście, w pewnym momentach możemy dopatrzeć się elementów parodii, jednak film nie stawia sobie tego jako głównego celu. To raczej historia, która zgrabnie operuje popularnymi wątkami, czasami podejmując ten czy inny ważniejszy temat, jednak to widz decyduje, jak chce postrzegać całość. To zdecydowanie największy atut tej produkcji. Dorzućmy do tego dobrze dopasowaną muzykę i koloryt lokalny (Berlin!) i voilà! Całkiem przyjemna komedia romantyczna na sobotni wieczór. 
 
Źródło: Youtube.pl
0 0 votes
Oceń artykuł
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze