Na ten weekend polecamy film, który otrzymał trzy Oscary, jak również wiele innych nagród. Dajcie się porwać opowieści o młodym perkusiście jazzowym, który trafia pod skrzydła genialnego tyrana. Emocje gwarantowane.
Film można jeszcze obejrzeć w kinach w Austrii i w Szwajcarii.
WHIPLASH (2014)
Gatunek: dramat, muzyczny
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Czas trwania: 1 godz. 45 min.
"Przyspieszasz czy zwalniasz?!"
Dźwięk werbla – coraz głośniejszy i coraz szybszy, tymczasem ekran pozostaje czarny. Komunikat jest jasny: to film o muzyce. Dopiero później rozbłyśnie światło – zbyt wątłe, by w pełni rozjaśnić korytarz, na końcu którego widzimy ćwiczącego młodego perkusistę. To Andrew Neiman (Miles Teller). Za chwilę stanie przed nim niczym zjawa Terence Fletcher (J.K. Simmons), znakomitość nowojorskiego konserwatorium – oczywiście, jednego z najlepszych w mieście.
Film o młodym muzyku, który poprzez ciężką pracę spełni swoje marzenie i zostanie sławny? A nam będzie go oczywiście żal, prawda? I będziemy cieszyć się razem z nim? Nauczyciel, który poprowadzi go za rączkę, choć będzie ciężko? Który czasem pokiwa głową z dezaprobatą? A na koniec aplauz i confetti? Nic z tych rzeczy. Damien Chazelle nie pokaże nam kolejnej bajki na dobranoc, po której poczujemy się uskrzydleni, tak samo jak tryumfujący główny bohater. Chazelle pokaże nam, że skrzydła można podcinać, i to na milion sposobów. Będzie trzymał nas w napięciu do samego końca. Pokaże, że uczeń nie jest niewiniątkiem, a nauczyciel potrafi znacznie więcej, niż tylko kiwać głową (nawet jeżeli kiwałby nią w największej pogardzie). Nie szykujcie chusteczek, po prostu złapcie się czegoś i dajcie porwać się tej rozgrywce (nie tylko muzycznej).
„Whiplash” stawia lubianą relację mistrz/uczeń w nowym świetle, daleko od wydeptanych ścieżek tego motywu. Andrew Neiman jest pierwszoroczniakiem w najlepszym konserwatorium Nowego Jorku. Choć nieco nierozgarnięty, ma jasny cel przed oczami. Jego ambicje są wyższe niż ośnieżone szczyty gór, a jego idolem jest najlepszy nauczyciel w szkole. Już przy pierwszym spotkaniu wyczuwamy napięcie między nimi, ale to nic w porównaniu z piekłem, jakie Fletcher zafunduje nieopierzonemu perkusiście – zresztą nie tylko jemu. Prowadzony przez niego zespół jazzowy zajmuje pierwsze miejsca w konkursach; gra muzykę idealną. Przynależność do tej grupy to nie lada wyróżnienie. Jednak na tym się kończy piękny obrazek – kiedy Fletcher wchodzi do sali prób, rozmowy urywają się niczym ucinane nożem, a kilkanaście spojrzeń wbitych jest w podłogę, unikając niebieskich oczu dyrygenta. To nie jest zabawa, mimo że czasem będzie im dane uśmiechnąć się razem z mistrzem. Czasem mistrz nawet zapłacze i pokaże, że ma uczucia, ale co z tego, skoro zaraz jak z rękawa posypia się nietuzinkowe wyzwiska. Fletcher wie, jak zmieszać swoich uczniów z błotem i robi to z wdziękiem. Ubrany w czarną marynarkę i kompletnie łysy jest uosobieniem sennego koszmaru, choć bogata mimika twarzy nieraz pozwoli nam ujrzeć w nim anioła.
Swoją metodę nauczania muzyczny tyran opiera na anegdocie o Charliem Parkerze, który stał się legendą jazzu, dopiero gdy perkusista rzucił w niego talerzem. Uczeń nie powinien być często chwalony, pochwały są na nic – liczy się doprowadzenie go do granicy wytrzymałości, do zmuszenia go, aby tę przezwyciężył. Tylko w ten sposób można coś osiągnąć. Jazz to perfekcja – beztalencia grają w kapelach rockowych, jak głosi plakat w pokoju Andrew.
Aprobata Fletchera ma bardzo pozytywny wpływ na cichego Andrew, dzięki czemu chłopak zdobywa się na rzeczy, przed którymi kiedyś konsekwentnie, acz z żalem, uciekał.
„Whiplash” nie prezentuje nam jednak historii tyrana i biednych przerażonych studentów. Ten film nie jest czarno-biały i tacy nie są też bohaterowie. To zdecydowanie jego największy atut. Śledząc losy Andrew, który za swoje ambicje nieraz zapłaci własną krwią, będziemy się zastanawiać, czy to jest tego warte? Młody perkusista wywoła tyle sprzecznych uczuć, co mistrz. W tej historii główni bohaterowie nie pozostają sobie dłużni, a droga, którą z nimi przebędziemy, będzie niczym skomplikowany utwór muzyczny – z rozwijaniem melodii, dynamicznymi przejściami, chwilami wyciszenia, przechodzącymi niemal w pauzę, a potem z wątkiem, który spadnie na nas widzów-słuchaczy niczym grom z jasnego nieba.
Jak wspominałam na początku, „Whiplash” to film o muzyce. Chazelle pokazuje, że jej tworzenie dalekie jest od beztroski, przypływów i odpływów weny, kaprysów twórców czy bezbrzeżnej radości, jaką powinna dawać. Gdzieś w tym wszystkim gubi się zabawa, a jej miejsce zajmuje presja i towarzyszące jej napięcie, które jako widzowie będziemy czuli do samego końca filmu. Tym samym Chazelle w dość przewrotny sposób pyta: czy to jest istotą muzyki? Gdzie są granice ambicji? Czym tak właściwie jest muzyka?
Werbel z początku filmu zabrzmi też na jego końcu, a siły doda mu montaż i praca kamery. Ten dźwięk jeszcze długo będziecie słyszeć w głowach.
Ocena: 10/10
Żródło: youtube.pl