Było pewne, że ekranizacja poczytnej powieści „Pięćdziesiąt twarzy Greya” pobije rekordy oglądalności. I rzeczywiście, już w pierwszy weekend po premierze film obejrzało w Niemczech 1,35 miliona widzów. Co prawda przygody młodego miliardera i studentki literatury nie zdetronizowały pod tym względem najnowszego filmu o Bondzie („Skyfall”, 2012), którego wówczas obejrzało 1,9 miliona widzów, niemniej jednak drugie miejsce prezentuje się całkiem dobrze – zwłaszcza jeżeli weźmie się dodatkowo pod uwagę, że w pierwszym weekendzie wyświetlania „Pięćdziesięciu twarzy Greya” na całym świecie film zarobił 239 milionów dolarów.
Tymczasem niejeden fan znalazł się o krok od zawału serca, słysząc plotkę, że Jamie Dornan nie wcieli się w rolę wspaniałego miliardera w sequelu, ponieważ jego żonie nie przypadły do gustu pewne sceny. Jak donosi jednak jego menadżer – aktor cieszy się zarówno z powodzenia filmu, jak i z kręcenia drugiej części – choć na ten temat nie ma jeszcze szczegółowych informacji.
A oto nasza recenzja:
Tyle krzyku o nic
Szara myszka i chodzący ideał. Oczywiście chodzący ideał dostrzega szarą myszkę. Można by było brnąc dalej tropem tej metafory i z chodzącego ideału zrobić kota, ale jednak Christian Grey (Jamie Dornan) nie zasługuje na bycie kotem. Później powiem dlaczego. W każdym bądź razie, wabi szarą myszkę. Nie, nie serem, ale swoją osobą i – nie można pozbyć się tego wrażenia – pieniędzmi. Co prawda Anastasia (Dakota Johnson) nie jest dziewczyną, która za wszelką cenę poszukuje milionera, w dodatku dziewczę pojawia się w złym miejscu o złym czasie i najzwyczajniej traci głowę, jednak wszechobecne bogactwo sprawia, że aura „pana idealnego” wokół Greya zaczyna świecić jak latarnia morska.
Ale po kolei. Początek filmu to bardzo słaba komedia romantyczna. Mamy cały repertuar, który swoją przewidywalnością przyprawia o (u)śmiech (choć pewnie niektórych o ból zębów). Anastasia jest cichą studentką, która robi złe wrażenie przy pierwszym spotkaniu z Greyem. Wysłana na przeprowadzenie wywiadu z miliarderem w zastępstwie przyjaciółki przychodzi kompletnie nieprzygotowana. Na dodatek udaje jej się stracić równowagę tuż po otwarciu drzwi, a później powiedzieć kilka głupstw, a on – oczywiście słucha jej zafascynowany. Dołóżmy do tego fakt, że Anastasia pochodzi z rozbitej rodziny, jeździ starym garbusem, dorabia w sklepie i ma przyjaciela, który w gruncie rzeczy się w niej zakochał. W dalszym rozwoju akcji dziewczę wykona jeszcze telefon po pijaku, zwymiotuje, podczas gdy pan Grey będzie trzymał jej włosy, a następnie jeszcze zemdleje, by później obudzić się w jego łóżku. Znamy? Znamy i kochamy.
Pan Grey… Pan Grey ma wszystkie przymioty faceta idealnego i do kompletu brakuje mu w sumie tylko kłów i skóry, która błyszczałaby w słońcu… Ale, że to nie paranormal romance, to dołożyli mu niecodzienne zachcianki łóżkowe. Cała reszta się zgadza – pieniądze, garaż pełen samochodów, umiejętność zjawiania się na zawołanie, nienaganny strój i postawa, talent muzyczny (zgadnijcie, na czym gra? Tak, na fortepianie!), no i ogólnie ten magnetyzm… W dodatku Christian ma zawsze asa w rękawie w postaci lotu helikopterem czy szybowcem. Dorzućmy jeszcze, że jest wysportowany, ma niebieskie oczy i dołeczki w policzkach.
Kiedy los Anastasii krzyżuje się z losem Christiana, w życiu dziewczyny zaczyna robić się bardzo różowo. Pośród różu musi się jednak pojawić ciemniejszy akcent, więc Christian wspaniałomyślnie w pewnym momencie radzi jej, by trzymała się od niego z daleka, póki może. Grey dominuje, a mówienie w trybie rozkazującym przychodzi mu łatwo jak oddychanie. To on będzie podejmował decyzje o kolacji, sprzedaniu samochodu Anastasii, sukienki, którą ubierze na spotkanie… Przejmie też nad nią wyłączną kontrolę w łóżku. Ale obok tego, będzie tu i ówdzie powtarzał, że dziewczyna go zmienia. Albo inaczej – będzie mówił, że nie potrafi być inny, kiedy widzimy, że potrafi. Motywacja jego zachowania? Banalna i przewidywalna, wyznana na brzegu łóżka. Tyle analizy psychologicznej postaci musi wystarczyć. Ach, ten tragizm.
Anastasia jest jednak zakochana i podejmuje grę z miliarderem. I choć nie raz, nie dwa, patrząc film ma się ochotę nią potrząsnąć, aby przejrzała na oczy, to pojawiają się też momenty, w których bohaterka budzi w nas nadzieję, że ma trochę charakterku i da Greyowi radę. Ostatecznie można ją nawet polubić. Serce nie sługa, prawda?
Co do rzekomej pornografii i elementów sadyzmu, wokół których było tyle krzyku – prawda jest taka, że film nie "jedzie po bandzie”. Kajdanki, bicze, szpicruty – wszystko to znajdziemy, ale bardziej jako element wyposażenia czerwonego pokoju niż gwoździa programu. Sceny seksu są po prostu „ładne”, a nie brutalne, przycięte ze smakiem i w nie tak dużej ilości, jakiej można się było spodziewać po szumie wokół tego filmu. Gdyby ten skupiał się sumienniej na relacji między głównymi bohaterami, sceny łóżkowe można by było potraktować jako wydarzenia w tle. I to właśnie główny mankament filmu – z jednej strony nie jest kompletnie o niczym, gdzieś tam głęboko można się dopatrzeć kilku postawionych pytań i próby odnalezienia na nie odpowiedzi, ale to za mało, by móc go traktować poważnie. To niedopracowana historia, która pozbawiona jest głębi, a z drugiej strony kuleje też od tej „lekkiej” strony. Nic więc dziwnego, że film w pewnym momencie zaczyna nudzić. Z odsieczą przychodzi zakończenie, które jest całkiem dobre.
Nie zachwyca też gra aktorska. To nie film, w którym aktorzy mogliby rozpostrzeć skrzydła, jednak szczególnie boli gra Jamiego Dornana. Filmowy Grey jest nijaki. Czegoś brakuje w spojrzeniach, które mają nas niby zbliżyć do bohatera, natomiast jego pewność siebie przyjmujemy jako coś odgórnie ustalonego, ale nie zagranego naturalnie. Dakota Johnson sprawia lepsze wrażenie, balansując na granicy między szarą myszką a silną kobietą. Pod skorupą delikatnej studentki o ufnych niebieskich oczach kryje się trochę zadziorności.
Na plus można przypisać ścieżkę dźwiękową, która dobrze komponuje się z filmem i dodaje całości klimatu.
Podsumowując, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” jako film na leniwy sobotni wieczór, kiedy bardzo, bardzo nie chce nam się myśleć i nie mamy pod ręką niczego innego – przejdzie. Jeżeli jednak mamy ochotę na coś ambitniejszego, lepiej go nie włączać z nadzieją na cud, ponieważ cuda zdarzają się bardzo rzadko i najzwyczajniej w świecie można się go nie doczekać.
Źródło: cosmopolitan.de, Youtube Universal Pictures UK