Kiedyś święta bez papierowego kalendarzyka z 24 okienkami nie mogły się odbyć. Teraz sytuacja się trochę zmieniła, bo najzwyczajniej w świecie… ubyło dzieci. Pociechy mieszkają już tylko w jednej trzeciej gospodarstw domowych a kalendarzykowy biznes kwitnie mimo to. Branża wzięła na celownik nowe grupy klientów, co okazało się strzałem w dziesiątkę – pisze austriacki Kurier.
Oferta jest ogromna – nie są to już tylko tradycyjne czekoladki i rzeczy jadalne takie jak marmolady, musli lecz nawet piwo, wino czy przeróżne rodzaje whisky. Za kalendarzyk wypełniony piwem klienci są w stanie zapłacić 70 euro i więcej. Co ciekawe, nawet branża kosmetyczna zauważyła potencjał rynku, który próbuje podbić kosmetycznymi niespodziankami dla niego i dla niej.
Na rynku znajdziemy również ofertę dla majsterkowiczów. Z zewnątrz nostalgiczny obrazek a w środku… 24 narzędzia oraz torba. A to wszystko w cenie 50 euro. Choć może się to wydawać co najmniej dziwne, branża erotyczna także weszła w ten świąteczny biznes. Świąteczny kalendarzyk z 24 sex-zabawkami to wydatek rzędu 130 euro.
Zakręceni fani techniki mogą wybierać z jeszcze szerszego asortymentu. Sieć sklepów Conrad oferuje bowiem m.in. 24 kroki do własnego radio UKW. „Kultowy kalendarz” kosztuje 19,90 euro.
Z kolei Playmobil uchodzi za firmę, która w 1996 roku wymyśliła kalendarze wypełnione zabawkami. W tym roku na półkach znajdziemy policjantów i złodziei ukrytych w dwóch tuzinach okienek. Obok wspomnianej „Policyjnej akcji u jubilera” w sklepach znajdziemy także kalendarzyki z motywami z Gwiezdnych Wojen czy takie wypełnione zwierzętami gospodarczymi lub dinozaurami.
Pomysłów jak widać nie brakuje. Nie może więc dziwić, że świąteczny biznes ma się nadzwyczaj dobrze. Eksperci uważają, że pełen potencjał tego rynku jeszcze nie został osiągnięty a rezerwy kryją się przede wszystkim w handlu online. Szkoda, że w tym całym szaleństwie najzwyczajniej zapomina się o prawdziwej istocie świąt Bożego Narodzenia.
Źródło: Kurier
Foto: Stiegl / materiały prasowe