Od 2018 roku w alpejskim kraju obowiązuje tzw. Medizinalberufegesetz, czyli ustawa, która m.in. określa jakie umiejętności językowe powinna posiadać osoba, chcąca pracować w jednym z zawodów medycznych, jakie można zdobyć, studiując w Szwajcarii na uniwersytecie. W myśl ustawy kompetencje językowe muszą być poświadczone za pomocą uznanego międzynarodowo dyplomu językowego na poziomie min. B2. Lekarz chcący na przykład pracować we włoskojęzycznym Tessynie, musi wykazać, że włada językiem włoskim na odpowiednim poziomie. W tym momencie nawet dla rdzennych mieszkańców Szwajcarii zaczynają się problemy.
Jako przykład gazeta Tagesanzeiger podaje będącego na emeryturze lekarza Ulricha Nägeli z niemieckojęzycznego kantonu Glarus. Lekarz mówi płynnie po włosku, przepracował kilkanaście lat w Tessynie. Chciał w zastępstwie za swego tessyńskiego kolegę poprowadzić przez parę dni jego gabinet lekarski. Okazało się, że nawet w tym wypadku musi udokumentować swoje umiejętności językowe odpowiednim dyplomem. Nie pomogła również rozmowa telefoniczna po włosku z tessyńską Dyrekcją Zdrowia (Gesundheitsdirektion). Jak twierdzi sam zainteresowany, jest to dla niego co najmniej dziwne, bowiem zawodowe kompetencje są sprawdzane w o wiele mniejszym zakresie.
Gdy lekarz z niemieckojęzycznej części Szwajcarii chce otworzyć gabinet lekarski we francuskojęzycznej Genewie, musi przedstawić ten sam dyplom językowy, który wymagany jest przykładowo od jego rumuńskich kolegów po fachu. W szczególności absurdalna jest ta reguła dla mieszkańców Tessynu, którzy często kształcą się we francusko- lub niemieckojęzycznej części kraju. Jeśli chcą w późniejszym etapie życia otworzyć gabinet w Tessynie, muszą zarejestrować swój język ojczysty w tzw. Medizinalpersonenregister. Jest to koszt od 50 do 100 franków. Obecnie Związek Lekarzy (Ärzteverband) i Konfederacja Szwajcarska prowadzą rozmowy na temat nowego prawa.