Badanie przeprowadzone przez Zuryską Volkswirtschaftsdirektion wywołało gorącą debatę na temat rynku pracy w Szwajcarii. Okazuje się, że pośród zawodów deficytowych 4 z 5 imigrantów nie stanowi pracownika pilnie poszukiwanego przez pracodawcę o czym można było przeczytać na łamach NZZ.
Zgodnie z powyższym do Szwajcarii nie przyjeżdżają takie grupy zawodowe jak pilnie potrzebni lekarze, specjaliści branży IT, opiekunki czy opiekunowie lub inżynierzy, lecz nawet pracownicy o niższych kwalifikacjach, którzy zamknęli by lukę w handlu detalicznym, gastronomii czy w branży budowlanej.
Z drugiej strony bezrobocie pośród osób wykształconych w tychże zawodach, jest stosunkowo wysokie, a więc imigranci nie byliby potrzebni. Pomóc w aktywizacji pracowników ma tzw. inicjatywa pierwszeństwa rodzimych pracowników. Jeśli faktycznie projekt zostałby wcielony w życie, pracodawca w Szwajcarii musiałby się tłumaczyć z odrzucenia aplikacji rodzimego pracownika.
Przykładowo w branży budowlanej nie zatrudnia się majstrów czy brygadzistów a niewykształconych budowlańców. Co ciekawe, nie ze względu na niższe oczekiwania finansowe, lecz na ich wyższą wydajność – czytamy na łamach 20min.ch.
Na pracowników z zza granicy stawia nadal branża hotelarska i to pomimo sporej liczby poszukujących pracy Szwajcarów. Najświeższym przykładem jest tu luksusowy ośrodek, który zapowiedział zatrudnienie nawet 800 pracowników zza granicy. Powód – Szwajcarzy nie posiadają odpowiednich kwalifikacji.
Z badania wynika także, że różnice pomiędzy poszczególnymi regionami są nadal spore. W kantonie Zurych, Argowii czy Bazylei imigranci pokrywają prawie 20% zapotrzebowania rynkowego. Z kolei w przygranicznych kantonach jak Tessyn czy Genewa jest to 15%. W tych regionach luka jest więc największa.
Źródła: NZZ / 20min