Badaniu musi się poddać każdy, kto został przyłapany na jeździe po pijanemu lub pod wpływem narkotyków i innych środków odurzających. Okazuje się jednak, że „test dla idiotów” nie jest wcale taki łatwy do przejścia i dlatego budzi w kierowcach taką trwogę – słusznie zresztą.
Karin Koch, przeprowadzająca kiedyś takie testy, zdradza, jak dokładnie on przebiega i na czym polegają trudności. MPU ma na celu stwierdzić czy kierowca w dalszym ciągu jest zdolny do prowadzenia pojazdu. Test opiera się głównie na badaniu psychologicznym i to w tym tkwi gwóźdź programu. Prócz stwierdzenia czy zachowanie delikwenta uległo zmienie, sporo uwagi poświęca się na sprawdzenie czy kierowca rozumie przyczynę swojego problemu. To niezwykle ważne, ponieważ badanie nie jest następstwem byle jakiej błahostki, lecz powtarzających się wykroczeń w ruchu drogowym.
Bardzo często delikwenci są osobami uzależnionymi – wtedy lepiej, jak udadzą się na odpowiednią terapię.
Psycholożka opowiedziała o jej najgorszym przypadku. Chodziło o kobietę, która była współwinna morderstwu. Ona i jej chłopak zapakowali do bagażnika ludzkie zwłoki próbowali uciec samochodem. Podczas badania MPU kobieta opowiadała, jak bardzo była uzależniona od swojego partnera i dlaczego powinna była postąpić inaczej.
A skąd wzięło się określenie „test dla idiotów“? Kiedyś należało przejść badanie MPU, kiedy osoba ubiegająca się o prawo jazdy kilka razy nie zdała egzaminu. Dziś takie praktyki zarzucono.
Będąc tego rodzaju „egzaminatorem” nie sposób nie wpaść na bardzo ciekawe przypadki. Jeden ze zdających na prawo jazdy pojawił się na badaniu MPU aż sześć razy – i sześć razy oblał. „Za każdym razem przyszedł na nie z dwoma promilami alkoholu we krwi, tłumacząc, że wypił tylko dwa kieliszki wina”, opowiada Koch.
Źródło: Focus