Dla jednych Labubu to niezrozumiały „azjatycki hype”, dla innych – cenne przedmioty kolekcjonerskie. W obu przypadkach chodzi o duże pieniądze.
Popularność maskotek w Austrii sprawiła, że wokół nich powstał dynamiczny rynek. Ostatnia kontrola pokazuje jednak, że nie zawsze wszystko odbywa się zgodnie z prawem.
Kontrola w sklepie z Labubu
Na początku września, po zgłoszeniu z wiedeńskiego urzędu targowego, policja finansowa przeprowadziła kontrolę w sklepie w centrum miasta. Już na wejściu służby zauważyły pierwsze nieprawidłowości.
W lokalu znajdował się jeden pracownik – cudzoziemiec, zarejestrowany wprawdzie w systemie ubezpieczeń społecznych jako osoba zatrudniona w niepełnym wymiarze, lecz bez ważnego zezwolenia na pracę.
Funkcjonariusze odnotowali też inne naruszenia ustawy o ubezpieczeniu społecznym. Gdy na miejsce przybył właściciel sklepu z maskotkami, nie potrafił przedstawić ewidencji czasu pracy zatrudnionego.
Problemy z kasą i fakturami
Podczas kontroli klienci nadal robili zakupy. Okazało się, że paragony nie były wydawane automatycznie – dopiero po wyraźnej prośbie fanów Labubu. Powód szybko wyszedł na jaw: kasa fiskalna nie była zgłoszona w systemie FinanzOnline.
Analiza wykazała, że miesięczny obrót w sierpniu wyniósł około 43 tys. euro, ale nie został zgłoszony do urzędu skarbowego. W efekcie właściciel sklepu musi zapłacić co najmniej 5 tys. euro kary. Grożą mu także dalsze postępowania podatkowe i sankcje sięgające 15 tys. euro za naruszenia związane z kasą fiskalną.
Sprzedawali podróbki?
Największy cios dla fanów maskotek Labubu dopiero może nadejść. Istnieje podejrzenie, że w sklepie sprzedawano podróbki – tzw. „Lafufu” – zamiast oryginalnych zabawek. Śledztwo w tej sprawie wciąż trwa.
Minister finansów Markus Marterbauer (SPÖ) ostro skomentował sprawę: „Kto oszukuje, szkodzi nie tylko państwu, ale wszystkim uczciwym podatnikom. Nie możemy tolerować uchylania się od podatków – ani w wielkich, ani w mniejszych sprawach”.
Źródło: meinbezirk
Zdjęcie: pixabay