Tylko w 2017 roku Niemcy wypłacili 343 mln euro zasiłku Kindergeld na dzieci przebywające poza granicami kraju. Jest to co prawda wynik o 70 mln niższy niż jeszcze rok wcześniej ale prawie czterokrotnie wyższy od tego z 2010 roku. Nie może więc dziwić, że temat trafił na salony polityczne, a rząd zamierza ograniczyć wydatki.
Sprawa rozbija się o blisko 250.000 dzieci na które pobierano zasiłek, a które nie przebywają na stałe w Niemczech. W tym kontekście warto wspomnieć, że prawo do zasiłku mają rodzice pracujący w Niemczech, którzy w RFN opłacają składki i/lub odprowadzają podatki. W tym wypadku można rościć sobie prawo do pełnego świadczenia (od 194 euro do 225 euro na dziecko). Solą w oku polityków jest to, że koszty utrzymania dziecka poza granicami Niemiec są często znacznie niższe. To samo świadczenia socjalne. Dotyczy to przede wszystkim krajów Europy Wschodniej, a więc i Polski. To właśnie polskie rodziny są największymi beneficjentami świadczenia Kindergeld, które jest w sumie wypłacane na prawie 103.000 dzieci mieszkających nad Wisłą.
Dysproporcja pomiędzy wysokością niemieckich świadczeń, a zasiłkami rodzinnymi przykładowo w Rumunii czy Bułgarii jest ogromna, co otwiera pole do popisu przed oszustami trudniącymi się wyłudzeniami. Zorganizowane grupy przestępcze skrzętnie wykorzystują polityczną niemoc RFN. Okazuje się bowiem, że pomimo wyraźnej chęci zmiany przepisów w zakresie świadczeń socjalnych i wprowadzenia tzw. indeksacji, gabinet Angeli Merkel ma związane ręce. Takim zmianom sprzeciwia się bowiem Komisja Europejska, nazywając je dyskryminacją. Co ciekawe niemieccy europosłowie nie zamierzają składać broni naciskając na komisarzy i domagając się zmiany europejskiego prawa w tym zakresie. Czy KE ugnie się pod tym naciskiem? Na razie niewiele na to wskazuje, faktem jednak jest, że nie tylko Niemcy chcą nowelizacji przepisów. Głośno domaga się jej również Austria.